środa, 23 lipca 2014

39. Gorzka słodycz

Znowu opóźnienie...  Zapraszam do czytania, jeśli ktoś tu w ogóle został jeszcze
***
Szła tak szybko, że po całym korytarzu roznosił się dźwięk obcasów uderzających miarowo o posadzkę. Miała stawić się u profesora Flitwicka w sprawie jakiegoś eseju, dlatego też starała się iść na skróty. Jednak nie spodobało jej się to, że korytarz prowadzący do sali od Transmutacji był pozamykany. Na szczęście, lub też nie, stało się to, gdy była już w nim. Miała różdżkę w pogotowiu. Nie podobało jej się to, że ostatnio dzieje się tyle dziwnych rzeczy. Jednak bardziej nie podobało jej się to, że ona nie wiedziała czemu tak się dzieje. Skręciła w jedną z alejek. Kątem oka zauważyła jakiś cień, chowający się za jedną z kolumn. Automatycznie wyciągnęła przed siebie różdżkę. Co ona komu zrobiła, że teraz dzieją się takie rzeczy wokół niej? No dobra... Wiedziała co i komu zrobiła, ale ona by z tym nie przesadzała...
W końcu stwierdziła, że jej się to wszystko przewidziało i spokojnie ruszyła w kierunku drzwi. Ale kiedy była w połowie drogi, nagle wszystkie światła na korytarzu zgasły. Po chwili wszystkie okna i drzwi trzasnęły głośno, co oznaczało, że ktoś za pomocą zaklęcia solidnie je zamknął. Zacisnęła palce na różdżce jeszcze mocniej. Nie podobało jej się to wszystko.
Ostrożnie stawiała kroki, rozglądając się na wszystkie strony. Uznała, że nie będzie zapalać różdżki. Tak chyba będzie bezpieczniej... Mimo że chodziła do tej szkoły już tyle lat, to w tym momencie ten korytarz wydawał jej się na tyle obcy, że kompletnie straciła poczucie gdzie się w tym momencie znajduje. To wsystko przez tego psychopatę, który biega po Hogwarcie i podrzuca jej te wiadomości. Ona zeświruje przez niego.
Zauważyła, że po przeciwnej stronie rozległ się błysk jasnego snopu światła. I to wcale nie było Lumos. Przez chwilę się zawahała. Iść czy nie iść? Co, jeśli pójdzie, a tam będzie ta tajemnicza postać na nią czyhała? Ale jest też obcja taka, że jeśli nie pójdzie to może komuś nie pomóc w potrzebie... Była Gryfonką. Jednak zastraszaną Gryfonką. Znowu padło zaklęcie. Tym razem poszybował czerwony strumień. To zapaliło w jej głowie małą żarówkę. Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie.
Zaraz znalazła się w tamtym miejscu. Schowała się za ścianą drzwi, po czym zajrzała do środka. Otworzyła szerzej oczy. Dobrze zrobiła, że tu przyszła. Zobaczyła Harry'ego, który nie spodziewajacy się kolejnego ataku wypuścił różdżkę z rąk oraz jakąś postać w płaszczu, która celowała w niego różdżką.
-Drętwota- syknęła, kierując w ową postać, która runęła, jak długa na ziemię.
-Ginny- westchnął z ulgą.
-Co tu się stało?- spytała, klękając.
-Później ci opowiem. Co ty tu robiłaś?
-Szłam do Flitwicka- odpowiedziała i przewróciła tego kogoś na plecy. Tym kimś na pewno była kobieta. Poznała to po ciężarze. Chciała spojrzeć na twarz, ale znieruchomiała. Ta dziewczyna miała na sobie maskę. I ona już ją kiedyś widziała.
<wspomnienie>
Była druga wojna o Hogwart. Wszędzie leżały ciała rannych i poległych. Harry, Ron i Hermiona toczyli własną walkę, więc ona sama musiała się pilnować. Weszła na piąte piętro. Tu o dziwo było chyba najspokojniej. Była silna, waleczna, lecz co z tego, skoro już padała ze zmęczenia i brakowało jej sił na dalszą walkę. Musiała usiąść, chociaż na chwilę. Wciąż czujna, zmierzała do ruin ścian, aby w dobrze skrytym miejscu napełnić się siłami. To wszystko ją przerażało. Oczywiście wiedziała, że wygrają, lecz dołował ją fakt, ile osób musiało dzisiaj oddać życie oraz ile osób będzie musiało to zrobić. Po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy. Pamiętała te spokojne czasy, kiedy jeszcze nie musiała zawracać sobie głowy czymś ważniejszym, niż to, jakiego chłopaka poderwać, albo jak przechytrzyć Freda i Georga w swych dowcipach... 
Usłyszała zbliżające się kroki. W sumie, to stukot obcasów. Otarła szybko twarz, podniosła różdżkę do stanu gotowości, chowając się za największym kamieniem. Ów postać powoli przechadzała się ponurym korytarzem, mozolnie rozglądając się na prawo i lewo. Najwyraźniej kogoś szukała. Jej sylwetka była znajoma. Chciała po cichu przemieścić się w drugą stronę, aby móc lepiej obserwować kobietę, jednak gdy to uczyniła, kopnęła kamień leżący u jej nóg. Zaklęła ostro, gdy echo rozniosło się po całej przestrzeni.
Nieznana jej kobieta odwróciła się zadowolona z siebie w jej kierunku. Ginny myślała, że przynajmniej dowie się z którym śmierciożercą przyszło jej się zmierzyć, jednak maska, którą miała na sobie tamta osoba nie należała do śmierciożerców- była koloru czerwonego, z czarnymi znakami namalowanymi w okolicach skroni, czoła oraz kości policzkowych. Dostrzegła w tamtych oczach determinacje, co jej się nie spodobało. Tym bardziej, że nie wiedziała z kim ma do czynienia.
Dumnym krokiem wyszła naprzeciw napastniczce. 
-Miło cię znowu widzieć, Ginny Weasley- odezwała się tamta, wyciągając różdżkę przed siebie.
-Raczej nie powiedziałabym tego samego, gdybyś ściągnęła maskę- sarknęła, zaciskając bardziej palce.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
-Nie musisz wiedzieć kim jestem. Wystarczy, że dasz z siebie wszystko. Dobrze wiesz, że to walka na śmierć i życie, a nie głupie pojedynki czarodziejów.- Zrobiła kilka kroków w jej stronę.
-Wiem, że nieprzyjacielem i to mi wystarczy. Skoro mnie znasz, to wiesz, że ja zawsze daje z siebie wszystko- prychnęła, zbliżając się do przeciwniczki.
-Czyżby?- powiedziała słodko i machnęła krótko różdżką.
Gin niespodziewająca się takiego szybkiego ataku pod wpływem zaklęcia upadła ciężko na posadzkę. 
-Tik-tak, tik-tak- zaśmiała się ta pierwsza.
Gryfonka nawet się nie podnosząc rzuciła pierwsze zaklęcie niewerbalne jakie przyszło jej do głowy, jednak chybiła.
-Cholera- mruknęła i przeturlała się w prawo, unikając zielonego światła.
-Zabawa się skończyła, pora wejść do prawdziwego świata- oznajmiła dziewczyna w masce, ponownie wydobywając ze swej różdżki zielone promienie.
Ruda z szalenie bijącym sercem, jak najszybciej przeszołgała się na kolanach w trochę bardziej bezpieczne miejsce, wciąż obolała po tamtym zaklęciu.
-Drętwowa!- warknęła.
Pudło.
-Tylko na tyle cię stać?- zachichotała, posyłając tym razem jakieś pomarańczowe światło.
-Kim ty do diabła jesteś?- syknęła, odwdzięczając jej się fioletową strużką isiekr.
Zamiast odpowiedzi otrzymała kolejną avadę. Ginevra wiedziała, że ta dziewczyna naprawdę zamierza ją zabić, dlatego też pędem ruszyła w najbardziej zniszczoną część korytarza. Oczywiście wciąż nie spotkała nikogo, kto mógłby jej pomóc.
-Gdzie uciekasz, Wiewiórko?- parsknęła szyderczo i spokojnym ruchem udała się za szesnastolatką.
Ruda wspinała się po kamieniach, zwinnie omijając przeszkody. Już wiedziała, co zamierza zrobić. Teraz jest albo ona albo tamta dziewczyna. Była już prawie na samej górze, kiedy tuż obok jej prawego ucha śmignęło kolejne zielone światło. Serce biło jej jak młotem. Oby Harry się pospieszył i wygrał tą wojnę szybko...
-Sectumsempra!- zawołała, krzywiąc się strasznie. Cóż... może ta książka mimo wszystko się do czegoś przydała.
Oczywiście znowu nie trafiła. Ręce jej się tak trzęsły, że sama się sobie dziwiła, że utrzymuje różdżkę.
Napastniczka zagwizdała z uznaniem. 
-Brawo, brawo, brawo. Nie spodziewała, się tego po tob...- Nie dokończyła, gdyż Ruda wykorzystała okazję i rzuciła w nią petryfikusa.
Tym razem trafiła.
Zadowolona z siebie weszła na samą górę, skąd miała doskonałą pozycję do obrony.
Niespodziewanie szybko jej zaklęcie przestało działać. Czerwona Maska podniosła się na równe nogi, rzucając jej wściekłe spojrzenie. 
-Avada Kedavra.
Ginny szybko padła na kolana, unikając o włos śmiertelnego zaklęcia. Znowu było blisko. Za blisko. Rozejrzała się w koło. Jej wzrok spoczął na suficie z żyrandolem, który jeszcze się trzymał.
-Bombarda maxima!- krzyknęła, celując w niego, a ów sufit i żyrandol runął prosto na jej przeciwniczkę.
Tamta krzyknęła głośno, a po chwili rozniósł się głośny hałas uderzenia kamieni o posadzkę... I czegoś jeszcze, jakby gruchotania kości. Gryfonka mimo wolnie się skrzywiła. Ostrożnie zeszła na dół na chwiejnych nogach. Czuła się, jakby zaraz miała zemdleć. Miała już dość tej walki. Jedyne o czym teraz marzyła to w błogim spokoju położyć się na chociażby chwilę i nie myśleć o tym wszystkim co tu się dzieje.
Jej plan zadziałał i pod gruzami leżała postać. Powoli do niej podeszła i uklękła, sprawdziwszy, że oby na pewno jej to nie zaszkodzi.
Znała ją skądś, tego była pewna.
Niepewnym ruchem ściągnęła jej maskę z twarzy i skrzywiła się niemiłosiernie.
Była to Astoria Greengrass.
W jednej chwili przepełnił ją niewyobrażalny gniew. O mało co nie zabiła ją... TA Ślizgonka. Chciała ją tak zostawić, a nawet doprawić jeszcze bardziej, ale ruszyło ją sumienie, gdy zobaczyła, jak Greengrass ma powyginane w nienaturalnych kątach kończyny oraz jak z jej szyi bezwładnie zwisa złoty naszyjnik w kształcie koniczyny, do którego można było włożyć zdjęcia. Otworzyła go, a wtedy patrzyła na nią mała, blond główka z przerażeniem w oczach. Westchnęła cicho. To była mała Dafne Greengrass. A obok niej, zerkała na nią nieśmiało mała Astoria, jeszcze z niewinnym wyrazem twarzy i błogim uśmiechem. W jej oczach również tlił się strach. To dość nietypowe dla tej Ślizgonki- noszenie takiego ckliwego naszyjnika i to w dodatku na szczęście, ponieważ ta koniczyna jest czterolistna. 
Ruda przygryzła wewnętrzną część policzka. Zastanawiała się co ma zrobić. W sumie to powinna ją tak tutaj zostawić, bo przecież ta Ślizgonka o mało jej nie zabiła i to zapewne bez żadnych wyrzutów sumienia. Jednak coś jej nie pozwalało tego zrobić. Westchnęła żałośnie, odsuwając za pomocą wingardiusa najcięższe kamienie na bok. Trudno, najwyżej będzie za ten błąd płacić wysoką cenę... Ale zanim odeszła, schyliła się i zerwała z szyi dziewczyny złote szczęśćie, chowając je do kieszeni. Odda jej to kiedy zasłuży... Cóż chyba nieprędko w takim razie. I jak najszybciej opuściła ten korytarz, aby sama zaraz nie stać się nieprzytomną uczennicą, leżącą bezwładnie na środku korytarza, skazaną samą na siebie.
<koniec wspomnienia>
-Wszystko w porządku, Gin?- spytał Harry, obejmując przyjaciółkę, która zrobiła się blada.
-Co?- spytała, lekko nieobecnym głosem.
-Co się dzieje?- Spojrzał na nią z troską.
-Nic takiego. Chodźmy stąd lepiej.- Złapała go za rękaw szaty i pociągnęła za sobą w stronę wyjścia. Ona wie do czego jest zdolna ta wariatka, dlatego dziękowała Merlinowi, że Flitwick kazał jej tędy przejść, bo inaczej by się to mogło wszystko skończyć...
-Jesteś pewna, że powinniśmy ją tam zostawić?- spytał, wchodząc co drugi stopień.
-Jak najbardziej.- Pokiwała energicznie głową.- Co ty tam robiłeś, tak poza tym?- Zmieniła temat.
Potter westchnął poirytowany.
-Miałem się spotkać z Malfoy'em.
-Och, no tak- mruknęła do siebie i weszła przez uchylone drzwi.
-Dzięki- powiedział, idąc w jej ślady.
Uśmiechnęła się lekko, wciaż wytrącona z równowagi tym, co zobaczyła.
-Zawsze do usług.
I oboje rozeszli się, każdy w swoim kierunku i ze swoimi myślami. To, co tutaj się dzieje jest bardziej niż dziwne. Jest niepokojące...
***
Był piękny, słoneczny dzień. Szła leniwym krokiem w stronę cieplarni numer cztery, a jej blond włosy wesoło uderzały o jej plecy. Od samej pogody chciało się uśmiechać do każdego. Cóż... do niektórych bardziej. Miała teraz okienko, więc spokojnie mogła poświęcić tę godzinę dla pewnego szatyna... Musiała przyznać przed samą sobą, że go trochę lubi. Ale tylko trochę! Poprawiła dyskretnie spódniczkę i na palcach podeszła do pewnego chłopaka, zasłaniając mu oczy dłońmi.
-Zgadnij kto- zaświergotała mu do ucha i widziała intuicją jak się lekko uśmiecha.
-Nie mam pojęcia... Pansy?- odparł, choć doskonale wiedział kim jest.
Gryfonka się skrzywiła. Nie znosiła tej dziewuchy.
-Próbuj dalej- szepnęła zalotnie.
-Hmm, Dafne?- Ponownie zażartował.
A ona znowu się skrzywiła. Tej Ślizgonki to już w ogóle nie znosiła.
-Ostatnia szansa, panie Bell, proszę ją mądrze wykorzystać.
Chłopak parsknął pod nosem.
-No nie wiem... Jade? Ale ona chyba nie przyszłaby tutaj o tak wczesnej porze...- Udał zdziwionego, po czym się odwrócił do dziewczyny.
-Pięć punktów dla Slytherinu- zaśmiała się, przytulając go na powitanie.- Co słychać?- spytała, cały czas patrząc mu się prosto w oczy.
-Po staremu. Już półmetek września, ale zleciało- zagwizdał, dyskretnie patrząc się w te cudowne, błękitne oczy, które były mu tak znajome.
-Zanim się obejrzysz będzie już bal!- zaśmiała się, posyłając mu uroczy uśmiech.
-Och, rzeczywiście- mruknął pod nosem. Bal z całą pewnościa nie przyniesie im wszystkim niczego dobrego. To wtedy rozwiąże się akcja z zakładem chłopaków. A oni wszyscy zdawali sobię sprawę z tego, że to wywróci życie szkoły do góry nogami oraz, że rozpętaja prawdziwe piekło. Ale kompletnie nie zastanawiał się nad partnerką. Doszedł niedawno do wniosku, że chyba z tego wydarzenia zrezygnuje. Pansy na pewno pójdzie z Potterem, Hermiona i Ginny będą zabijać kogo popadnie na swojej drodze, a Dafne i reszta dziewczyn dawno miały już partnerów. Chociaż chyba nie każda...
-Słuchaj, Jade...- zaczął niepwenie. Ona na pewno też ma już partnera.
-Hmm?- Zatrzepotała rzęsami. Bingo.
-Masz może z kim iść na ten przeklęty bal?- spytał, posyłając jej olśniewający uśmiech.
Gryfonka uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się, że Mats jest taki... łatwy do podejścia.
-Niestety nie.- Pokręciła głową.
-Dobrze się składa... Nie miałabyś ochoty może ze mną wybrać się na te tańce?- spytał szybko. Nie wiedział czemu, ale denerwował się odpowiedzią. To oczywiste, że z nim pójdzie, a nawet gdyby to to przecież nie koniec świata, ale jemu zależało na tym, żeby to właśnie z nią iść tego dnia.
-Z miłą chęcia- parsknęła, widząc zdenerwowanie chłopaka. Mats był uroczy.
-Idziemy razem na lunch, prawda?- spytał, robiąc krok w stronę dziewczyny.
-Jasne! Tylko mam nadzieję, że choć przez jeden dzień wszystkie posiłki odbędą się w spokoju.- Skrzywiła się, na myśł o wygłupach Granger.
-W tym cała frajda- zaśmiał się Ślizgon.
-Proszę, wchodzimy!- zawołała profesor Sprout, otwierając drzwi na oścież.
-Do zobaczenia potem- powiedziała i cmoknęła go w policzek, po czym zalotnie kręcąc biodrami ruszyła w stronę zamku.
Brunet w szampańskim nastroju ruszył za kolegami z rocznika. Ona było po prostu idealna. Nie dość, że była prześliczna, to była również czarująca, mądra i urocza. Lepiej nie mógł trafić. No... wisienką na torcie byłoby gdyby to była Ślizgonka, a  nie Gryfonka, chociaż nic nie miał do Lwów...
*
-I jak romansik, Matsiku?- szepnął Diabeł, który obcinał liście jakiejśc dziwacznej rośliny.
-O czym ty do mnie mówisz?- Udał zainteresowanie ziemią w doniczce.
-Już tak się nie zgrywaj, kochasiu.- Szturchnął go w ramie.
-Zachowujesz się jak pięciolatek, Blaise- powiedział Mats, przesypując kwiata tropikalnego.
-A to ci nowość- bąknął.- Ale wiesz co ci powiem? Masz chyba jakiś ideał w głowie, bo ta Gryfoneczka jest łudząco podobna do naszej kochanej Blondi.- Uśmiechnął się paskudnie.
Bell zacisnął mocno zęby. Przyjaciel zawsze musiał robić sobie z niego żarty, kiedy tylko znajdywał sobie jakaś dziewczynę, albo próbował ją znaleźć. Nie wspominając już o relacjach z Victorią.
-A jak tam Ginny? Nie zorientowała się jeszcze, że robisz ją w balona przez cały ten czas?- Odgryzł się, patrząc Zabiniemu wyzywająco w oczy.
-Jakiego balona, o czym ty do mnie mówisz?- Powtórzył po przyjacielu, ale jego oczy trochę przygasły.
-Myślisz, że przez te dwa miesiące niczego sie nie domyśli?- Dzisiaj mijało równo dwa miesiące do ukończenia zakładu.
-Ja to wiem, stary, ja to wiem.- Mimo wszystko mina mu trochę zrzedła.
-Ty to wiesz, tak? A wiesz, że ona i Hermiona nie są głupie?- Spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
-Nie są?- parsknął i wyrwał kolejne liście gwałtownym ruchem.- Bo wydaje mi się, że jak do tej pory w ogóle niczego nie podejrzewają.
-Masz rację.- Kiwnął Bell.
-Widzisz?- Uśmiechnął się do siebie.
-Wydaje ci się.- Dokończył, odkładając doniczkę na bok.
Diabeł posłał mu piorunujące spojrzenie. Ruda na pewno niczego nie podejrzewa, w końcu sami prowadzą małe śledztwo, na którym muszą się porządnie skupić.
Mats już nic nie odpowiedział. On wiedział swoje, Blaise wiedział swoje. Jak zawsze z resztą...
***
-Malfoy- syknęła Hermiona, kiedy ten popchnął ją chyba przypadkiem, gdy szli korytarzem.
-Co ty tam mamroczesz, złotko?- Uniósł jedną brew do góry.
-Ugh! Ja już chcę wrócić do swojego normalnego wyglądu- jęknęła do siebie, idąc równo z "szatynem".
-A mnie się wydaje, że mówiłaś, że podobają ci się te włosy.- Pokazał swoje białe zęby w szerokim uśmiechu. Tamtego dnia nie zapomni do końca życia.
Policzki Hermiony lekko się zarumieniły. Przeklęty rum porzeczkowy.
-To nie zmienia faktu, że już mi się znudził ten tleniony- westchnęła, czekając aż schody w końcu ruszą zgodnie z ich wolą.
-Jasne- prychnął pod nosem.- Jeśli już tak sobie gadamy, to lepiej wyglądasz w tych włosach. No wiesz... tak mniej kujonowato- powiedział, niby od niechcenia. Tutaj akurat mówił prawdę. Granger o wiele lepiej wyglądała w tym blondzie, chociaż w brązowych lokach też jej było do twarzy...
Herm zmarszyła brwi. Malfoy właśnie powiedział jej komplement. To dziwne...
-Eee... dzięki, Draco- odpowiedziała, bo rodzice dobrze ją wychowali.
-Nie ma sprawy.- Wzruszył ramionami, schodząc w końcu na posadzkę. Podał jej grzecznie rękę.
Gryfonka przewróciła oczami, ale skorzystała z tego gestu. W końcu niczego nie ma bez poświęceń.
-Co teraz mamy? Proszę, nie mów mi tylko, że Transmutacje.- Zamknęła oczy. Ostatnio znienawidziła ten przedmiot.
-Nie, Eliksiry.- Skrzywił się. Krępowało go trochę to, że jego wujek wie o tym całym zakładzie, gdyż na lekcjach a nawet na korytarzach, gdy tylko był gdzieś z Granger czuł na sobie potępiający a nawet zawiedziony wzrok starszego Malfoya. To go trochę przytłaczało.
-Ooo.- Ten przedmiot akurat bardzo polubiła. Wciąż jednak nie mogła uwierzyć, że Malfoy i... Malfoy to rodzina.- Mam nadzieję, że teraz nie popsujesz żadnego eliksiru- powiedziała, uśmiechając się perfidnie.
-Ja?- spytał zdziwiony. Typowe.
-A kto, ja?- Zdziwiła się.
-Nie, skądże znowu- odpowiedział ironicznie, a ona parksnęła cicho.
Oboje schodzili do chłodnych lochów, które były w tym momencie zbawieniem dla każdego ucznia. Pogoda ostatnio była dziwaczna. W sumie to co NIE było dziwaczne tutaj?
-Ale zdajesz sobię sprawę z tego, że za godzinę mamy Transmutację?- zapytał bardzo poważnie, zatrzymując się pod klasą.
-Nie chcesz może urwać się z jednej lekcji?- spytała z nadzieją w głosie, jadnak chwilę później zastanowiła się, jak brzmiało to pytanie.
-Coś ty, Transmutacja teraz jest rewelacyjna!- Uwielbiał ją denerwować.
-Taa, ekstra- burknęła. Była zła cały czas na lekcjach, że Malfoy'owi cały czas, bez jakiegokolwiek problemu wychodzi to zaklęcie, a jej wcale. Najgorsze było to, że nie wiedziała co jest tego powodem. To chyba ją najbardziej flustrowało.
-W końcu się nauczysz.- Położył jej dłoń na ramieniu w geście wsparcia, a potem wybuchnął śmiechem.
-He he, rzeczywiście, bardzo, ale to baaardzo, zabawne- uśmiechnęła się jadowicie.
Nim zdążył jej coś odpowiedzieć, otworzyły się drzwi do klasy.
-Zapraszam- powiedział wesoło profesor Crake.
Cała klasa posłusznie wykonała jego polecenie. No... prawie.
Nauczyciel sprawdzał listę uczniów i dwójka z nich mu nie odpowiedziała. A mianowicie:
-Astoria Greengrass?- spytał po raz kolejny, po czym zaznaczył, że jej nie było.
Po krótkim czasie:
-Ben McPersow?- To samo.
Wstał powoli ze skórzanego fotela i zaczął krążyć po klasie, jak to miał w swoim zwyczaju.
-Dzisiaj dam wam luzy, więc poproszę was o przygotowanie Eliksiru Wigenowego. Pod koniec lekcji mam je mieć w próbówkach na biurku podpisane.
Miona uśmiechnęła się do siebie. Łatwizna. Odpręży się przed koszmarem, który czeka ją za godzinę.
*
-Czas minął!- zarządził i przyglądał się Ślizgonom oraz Gryfonom niąsącym z cierpiętniczymi minami swoje próbówki. Okazało się, że profesor utrudnił zajęcie, ponieważ sami musieli zastąpić niektóre składniki innymi, ponieważ nie wszystkie mieli dostępne. Ten rok to istna katastrofa.
Nagle rozległ się głośny dzwonek.
-Jesteście wolni. Miłego dnia wam życzę- powiedział, a jego wzrok spoczął na grupce czworga uczniów.
-Wzajemnie- mruknęli wszyscy i z ociąganiem opuszczali to najchłodniejsze miejsce w zamku.
***
Siedziała w swojej ławce jak na szpilkach. Profesor McGonagall ostatnio napawała ją dziwnym lękiem. Sama nie wiedziała dlaczego.
-Hermiona?- Powtórzył Smok, zniecierpliwiony.
-Mm?- spytała, wyrwana z rozmyślań.
-Postaraj się z tym zaklęciem. Muszę uporać się przynajmniej z jedną rzeczą.
-Myślisz, że to takie łatwe?- spytała zdumiona.
Spojrzał na nią błyszczącymi z radości oczami.
-Ja to wiem, kochana- zaśmiał się a ona warknęła na niego.
-Jak ty to robisz, że to zaklęcie ci wychodzi?- Podprała brode ręką.
-Normalnie.- Wzruszył ramionami.- Wiesz na czym polega to zaklęcie, prawda?
Kiwnęła głową. W sumie to tak nie do końca, bo nie miała czasu bliżej się temu przyjrzeć.
Malfoy spojrzał na nią uważniej.
-Ściemniasz, Granger.
-Nie prawda!- zaprotestowała, ale prawy kącik ust uniósł jej się lekko do góry, jak zawsze gdy kłamała.
Chłopak na ten widok zaśmiał się cicho.
-Tak łatwo wyczuć, kiedy kłamiesz? O, prosze, jaka przydatna informacja!- Śmiał się pod nosem, a dziewczyna gromiła go wzrokiem.
-Stój dziób, Malfoy- syknęła i udawała, że zagłebia się w książce.
-A więc nie wiesz, na czym polega to zaklęcie?- Uśmiechnął się z satysfakcją.
-Nie zaczyna się zdania od a więc- mruknęła triumfalnie.
-Panna-Wiem-To-Wszystko-Granger- odpowiedział również triumfalnie, a ona się skrzywiła.
-Kontynuuj- burknęła, odwracając się w jego stronę.
-Aby przemienić daną osobę w jakieś zwierze, musisz najpierw dobrze znać tą osobę. Zwierze, w które chcesz je przetransmutować będzie odzwierciedleniem jej charakteru, czasami wyglądu, ale to bardziej jako wykończenie. Jeśli nie znasz tej drugiej osoby zbyt dobrze, to będzie ci wychodziło coś takiego, jak do tej pory, wielkie nic.
Spojrzała na niego trochę nierozumiejąc.
-Ale przecież ja ciebie znam tak samo dobrze, jak ty mnie, więc jakim cudem tobie się to udaje, a mi nie?- Zacisnęła usta, zastanawiając się w ogóle nad sensem tego zaklęcia.
-No widzisz, i tutaj jest dość ciekawie. Ciebie strasznie łatwo rozgryźć, jeśli spędzi się z tobą trochę czasu. Odpowiadasz wielu zwierzętą, ale chyba mam przypuszczenie w co się transmutujesz. A tobie to nie wychodzi, bo oboje wiemy, że przez te lata i ten okres czasu byłem zupełnie inny.
-Maski- mruknęła do siebie. Ona nawet jak nie chce, to ma ustawione poprzeczki wyżej.
-Dokładnie. Tak więc, tu akurat twój niski poziom intelektualny nie jest niczemu winien.- Starał się ją pocieszyć, za co znowu został spiorunowany wzrokiem.
-A skąd ja mogę wiedzieć, jaki ty naprawdę jesteś?- Tym razem naprawdę spytała całkowicie zdziwiona. To dopiero wyzwanie...
-Wszystko ma jakieś rozwiązanie, pamiętaj.- Puścił do niej oko.
W tym samym czasie do klasy weszła dyrektorka. Jej wzrok od razu spoczął na Herm.
-Pani Hermiona Granger niech wyjdzie na środek sali- zarządała lodowatym głosem.
Dziewczyna z wysoko uniesioną głową wykonała polecenie opiekunki, po drodze posyłając uspokajające spojrzenie Harry'emu, a sama śmiała się w duchu. Czyżby jej mały, wczorajszy żarcik nie przypadł jej do gustu?
-Czy wie pani, o co może mi chodzić?
-Nikt tego nie wie- mruknęła do siebie, jednak wzsyscy ją usłyszeli, co wywołało ciche parsknięcia, które nie spodobały się nauczycielce.
-Chodzi mi o wczorajszą lekcję Zaklęć, panno Granger. Czy chciałaby pani coś powiedzieć na ten temat?- zapytała twardo.
Gryfonka przez chwilę walczyła z samą sobą. Ostatnio w ogólne nie poznawała McGonagall.
-Była bardzo udana, proszę pani- odpowiedziała grzecznie, jak za dwanych czasów.
Malfoy uśmiechnął się do siebie. Jak ta Gryfonka czegoś się uprze, to nie ma mocnych, aby ją od tego odwieść.
-Tak? A wiesz, co jeszcze będzie udane?- Uniosła lekko kąciki ust do góry, a jej oczy błysnęły.
-Następna lekcja?- Wzruszyła ramionami.
Minerwa spojrzała na nią ostro, po czym rozejrzała się po klasie.
-Panno Weasley, Panie Zabini, czy mogą państwo również wystąpić?- spytała milszym głosem.
Zdezorientowani Ginny i Blaise wykonali polecenie, zaciekawieni rozglądając się po klasie. Nie mieli dobrych przeczuć. Hermiona też nie.
Nauczycielka podszeła do biurka, wyjęła coś z szyflady, a następnie znalazła się przy dwójce uczniów.
-Gratuluję wam, zostaliście wybrani przeze mnie i przez pana Crake'a na nowych Prefektów Naczelnych.- Podała im koperty z listem i odznaką, a następnie każdemu uściskała rękę, by na końcu usiąść i zza katedry obserwować całą sytuację.
Hermiona nie mogła w to uwierzyć. Nie sądziła, że McGonagall jest taka podła. Jak mogła wybrać akurat na Prefektów Naczelnych dwójkę ich najlepszych przyjaciół. Spojrzała dyskretnie na Ginny. Była mocno zdziwiona, jednak było widać, że jest zadowolona z tego, co usłyszała. Blaise również.
Zacisnęła mocno usta. Co ją to z resztą obchodzi. Przynajmniej ma mniej obowiązków, nie musi siedzieć na tych nudnych zebraniach, ani martwić się o każdego ucznia z osobna.
-Możecie już wrócić do lekcji- powiedziała pogodnie dyrektorka.
Miona z martwą miną ruszyła w stronę Malfoy'a, który wyglądał podobnie.
-Och, panno Granger, jeszcze jedno. Dziewiętnastego września stawi się pani u mnie na szlabanie. Punktualnie o godzinie piętnastej, po samych lekcjach. Może już pani usiaść.- Uśmiechnęła się i wróciła do swoich obowiązków.
Tego tym razem było za wiele. Hermiona zrobiła się cała czerwona ze złości. Jak ta jędza może dać jej szlaban i to zaraz po zajęciach w jej urodziny? I to dziewiętnaste. Widziała współczucie i zmieszanie w oczach przyjaciół, dlatego też niewiele myśląc wzięła torbę na ramię oraz różdżkę w rękę, machnęła nią szybko, sprawiając, że cała zawartość katedry spadła z donośnym hukiem na podłoge, tak, że osoby siedzące w pierwszych ławkach podskoczyły, po czym wyszła, głośno trzaskając drzwiami. Nigdy by się nie spodziewała takiej podłości ze strony swojej belferki. Mogłaby się założyć, że ze złości włosy ma naelektryzowane we wszystkie strony świata, a z jej oczu sypią się iskry, a ktoś kto by ją dotknął, od razu by się spalił. Tak wściekła dawno nie była. Żwawym krokiem ruszyła do swojego dormitorium. Zaraz po przekroczeniu progu rzuciła trobę z głośnym łoskotem na dywam, po czym uklękła przy swoim kufrze. Szperała w nim kilka godzin, aż w końcu znalazła to, czego szukała. Uśmiechnęła się do siebie szeroko. Ta jędza przekona się, że z nią nie warto zaczynać.
***
-Co jej się stało?- szepnęła zdziwiona Pansy do Harry'ego, który miał wymalowany grymas na twarzy.
-Wkurzyła się.
Dziewczyna przewróciła oczami.
-Ale czemu?
-Bo ma urodziny dziewiętnastego września- odparł. Nie spodziewał się czegoś takiego po ICH McGonagall...
Parkinson otworzyła szerzej oczy. No to teraz dopiero się zacznie.
-Coś takiego. Chyba McJędza ma jakiś uraz do niebieskich ludzików, skoro tak ostro zareagowała na ten jej kawał- zachichotała, a Harry uśmiechnął się lekko.
-Albo jakikolwiek uraz- powiedział do siebie, chwaląc w myślach Pansy, że jest taka genialna.
-Co mówisz?- spytała.
-Nic, nic. Ciekawe co wykombinuje teraz Hermiona- zastanawiał się na głos.
-Myślisz, że ma coś w odwecie?- Uniosła lekko brwi. Nie znała tych wszystkich Gryfonów najwyraźniej za dobrze.
-Hermiona? Na pewno. Tylko niech uważa, bo jeszcze na bal nie pójdzie- zażartował.
Pansy uśmiechnęła się blado. Miała zamiar pójść na niego ze swoim najlepszym przyjacielem, jednak słyszała, jak dzisiaj zapraszał tą całą Jade, więc Mats odpada. Draco i Blaise też. Będzie musiała się rozejrzeć za kimś przyzwoitym. Albo dać temu komuś znak, że jest zainteresowana jego towarzystwem...
-Czemu nikt nie ćwiczy zaklęcia?- spytała nauczycielka, a każdy jak poparzony natychmiast wstał ze swojego miejsca i zajął się tym, czym powinien.
***
Nadeszła pora lunchu. Do tej pory nikt nie widział Hermiony Granger, a wiadomość o całym zajściu obeszła już każdą osobę w tym zamku.
Mats czekał na Jade przy głównych schodach. Cieszył się, że razem idą na ten bal, jednak teraz o tym nie mógł myśleć. Zastanawiało go, co też wymyśli Draco na te urodziny Herm, aby nabić sobie kilkanaście punktów. Wcale mu się nie podobało to, że nadarzają mu się co chwila jakieś nowe okazje do wygrania tego zakładu. Mógłby powiedzieć jej prawdę, jednak nie chce przez dziewczyne tracić swoich dwóch najlepszych przyjaciół, któych zna od zawsze. Tak więc, pozostaje mu tylko czekać i obserwować. Ewentualnie trochę dopomóc szczęściu w nieszczęściu...
-Hej!- Machała do niego radosna Jade, która posyłała mu szeroki uśmiech.
Na ten widok nie dało się nie uśmiechnąć.
-Hej- odpowiedział jej, kiedy się zrównali.- Tak sobie pomyślałem, czy nie miałabyś może ochoty przejść się dzisiaj, skoro pogoda nam dopisuje?- spytał, kiedy byli już prawie przy drzwiach.
-Och.- Wyraźnie posmutniała.- Przykro mi, Mats, ale nie dam rady. Muszę dzisiaj zostać w dormitorium, bo po lekcji Obrony Przed Czarną Magią jestem taka obolała przez te zaklęcia, że Pomfery kazała mi zostać w zamku przez to omdlenie- odpowiedziała na jednym wdechu.
Bell pokiwał głową.
-Rozumiem.- Uśmiechnął się lekko.- Lepiej już?
-Tak, dzięki- odpowiedziała szybko i weszła do środka, gdy przytrzymał jej drzwi.- Gdzie siadamy?
-Myślę, że przy stole Slytherinu będzie bezpieczniej dzisiaj- odpowiedział z myślą o Mionie, prowadząc Jade na swoje miejsce.
-Oczywiście- parsknęła, bo wiedziała o czym mówi.
Jedli w miłej atmosferze. Rozmawiali, wygłupiali się, naprawdę dobrze się dogadywali. Kilka miejsc dalej siedział Blaise z przypiętą odznaką, dumnie wypinając pierś  i opowiadał, jakim to trzeba być super uczniem, aby zostać Prefektem Naczelnym, a na samym końcu siedział Smok, który z morderczym wzrokiem wbijał widelec w zapiekanke. Całkiem miły stół.
Natomiast stół Gryffindoru był jeszcze cały. To oznaczało, że Hermiona jeszcze nie przyszła...
I w tym samym momencie otworzyły się dwrzi, a do środka weszła... jakaś dziewczyna. Niby wyglądała jak Hermiona, ale tylko trochę ją przypomniała. Włosy pokręciła tak mocno, że blond sprężyny spływały kaskadami na jej chude ramiona, usta pomalowane czerwoną szminką wygięły się w triumfalnym uśmiechu, natomiast oczy ładnie podkreśliła cieniami, dzięki czemu teraz wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze. Największym szokiem dla wszystkich był fakt, że nie założyła mundurka szkolnego, tylko zwykłe ubrania. Konkretniej- błękitną bluzkę na ramiążka z okrągłym dekoltem, która idealnie pasowała do jej malfoy'owej urody, oraz krótką, czarną spódniczkę, która powodowała wrażenie nigdy niekończących się nóg, które na dodatek były ładnie wyeksponowane przez czarne sandałki. Czując na sobie spojrzenia wszystkich, łącznie z nauczycielką Transmutacji, z wysoko uniesioną głową, dumnym krokiem ruszyła w stronę Malfoya, któremu szczęka opadła na jej widok. Co tu dużo mówić, wyglądała zjawiskowo.
-Mogę?- spytała, kiedy podeszła do niego.
On tylko kiwnął głową i zrobił jej miejsce obok siebie, z daleka od innych Ślizgonów.
Chciała parsknąć śmiechem, ale ostatecznie się powstrzymała. Czy to takie dziwne, że Hermiona Granger ładnie wygląda?
-Podasz mi, Draco, dżem malinowy?- spytała, wyrywając go ze swoich myśli.
-Co? A, jasne.
-Dzięki- powiedziała, biorąc słoik, specjalnie stykając ich palce ze sobą. Ona już wiedziała, jak zakończy ten dzień. Skoro i tak miała mieć szlaban w urodziny, to co jej szkodzi?
Draco nie zabrał ręki, jemu właśnie to na rękę, że tak się zachowuje.
Hermiona w końcu uległa i zaczęła smarować sobie tosta. Czuła, że wszyscy wciąż jej się przyglądaja. Miała w tym momencie wręcz doskonały humor. Wiedziała, że McGonagall zaraz pęknie.
Jedli wszyscy w ciszy, bo dziwnie się czuli w tej sytuacji. Nawet Zabini zaprzestał swojemu samouwielbieniu na chwilę. Kiedy po raz kolejny głośno spytała, czy Draco nie poda jej tym razem soku z dyniu, profesorka uderzyła głośno widelcem o talerz. Aż się kilku nauczycieli wzdrygnęło.
-Panno, Granger! Co to za strój? I...- Zrobiła kilka dziwnych ruchów w powietrzu.- Co to ogólnie jest?- spytała sucho, choć wiedziała, że zaraz wybuchnie.
-E, ubrania, pani profesor- odpowiedziała uprzejmie, wstając, aby dodać wiarygodności swoim słowom, na co kilku uczniów zaśmiało sie cicho.
-To widzę, ale gdzie się podział pani mundurek?- Tym razem było słychać wielkie poirytowanie w jej głosie.
-W dormitorium.- Wzruszyła ramionami, siadając na swoim miejscu.
-Wstań!- zagrzmiała, że sama Herm lekko się wzdrygnęła, ale nie wykonała polecenia.- Panno Granger, proszę wstać!
-Nie dziekuję, wolę posiedzieć.- Pokręciła głową.
-Och, ale pani humor dopisuje. Gryffindor traci piętnaście punktów za panią.
Od strony Domu Lwa dało się słyszeć jęki niezadowolenia. Wciąż bolał wszystkich Gryfonów fakt, że Minerwa McGonagall dla swojego domu zawsze była bezwzględna.
-Nadrobimy podczas meczu- mruknęła siebie, chcąc uspokoić sumienie.
-Wstanie pani, czy mam odjąc jeszcze raz tyle?- spytała poważnie.
Miona wierciła się przez chwilę na swoim miejscu, lecz ostatecznie wstała posłusznie.
-Dobrze.- Uśmiechnęła się do siebie.- A teraz, pójdzie się pani doprowadzić do stanu dziennego- powiedziała głośno i wyraźnie, jak do małego dziecka.
-A co z nim nie tak?- ponownie spytała, podnosząc dyrektorce ciśnienie.
-Nie ma takiego stroju w kryteriach szkolnych, panno Granger- warknęła.
-Jak to nie?- spytała i machnęła ródżką, a następnie na środku Wielkiej Sali pojawił się regulamin, który faktycznie zawierał nowy paragraf.
W McGonagall coś pękło.
-Co ty zrobiłaś z tym regulaminem? On był od samego początku założenia Hogwartu niezmienny! Ustalili go nasi założyciele! A ty sobie tak po prostu machasz różdżką, aby dodać jakiś durny paragraf, który zaprzecza kilku innym!- Kipiała ze wściekłości.
-A zabrania też to?- spytała niewinnie, siadając obok Dracona i kładąc mu jedną rękę na szyi drugą na policzku, pocałowała go namiętnie.
~**~
Napisalam ten rozdzial w 4 godziny, nie bijcie jak beda jakies bledy. Dobry ranek wszystkim! Tak więc oto przychodzę, tak jak obiecałam z nowym rozdziałem, nie jestem z niego w pełni zadowolona, bo oczywiście kilka dni mi wypadło i miałam mniej czasu, tym bardziej, że musiałam się pakować znowu, no ale jest:D Wiem, ze takie opóźnienie, ale naprawde teraz mam tyle weny i zapalu zeby pisać, co na poczatku bloga! Tyle, że teraz lepiej hhahahaha xd Cóż, mam nadzieję, że ktoś został tutaj i jest choć trochę zadowolony z nowego rozdziału i z pocalunku DRAMIONE! oczywiście opisze go w 40. rozdziale:3 Dziękuję za te wszystkie komenatrze, za to ze czekaliscie i za tyle wyswietlen!
Odpowiadając na pytanie jednej z czytelniczek, nie mam pojecia czy zrobie pdf, musze sie zastanowic:)
I jeszczejakies pytanie, nie wiem ile bedzie rozdzialow, ale duzo xd jednak mam zamiar akcje w pewnym momencie przyspieszyc:)
I TERAZ TAK! WSZYTKIEGO NAJLEPZSEGO KOCHANA MARAVILLOSA SABIO! WIADOMOSC O TWOICH URODZINACH NAPRAWDE NA MNIE PODZIALALA! DUZO SZCZESCIA, USMIECHU, JAK NAJMNIEJ SMUTNYCH CHWIL, PRAWDZIWYCH PRZYJACIOL, CUDOWNEJ DRUGIEJ POLOWKI, WSPARCIA W RODZINIE, KIEDY BEDZIE CI POTRZEBNE, SPELNIENIA MARZEN, BO POSIADANIE MARZENIA TO SENS LUDZKIEGO ZYCIA, I CZEGO SOBIE JESZCZE ZAPRAGNIESZ! STO LAT!